Kolenda - Tango czarnych łabędzi



Grupa nazywa się Kolenda. W nazwie tej nie ma żadnego ortograficznego błędu. Liderem formacji jest bowiem Paweł Kolenda. Artysta kojarzony do tej pory wyłącznie z muzyką teatralną postanowił spróbować sił na normalnej scenie, ze stałym składem muzyków. Do współpracy zaprosił m.in. saksofonistę Mikołaja Trzaskę i perkusistę Grzegorza Grzyba. W tej konfiguracji powstał longplay "Tango czarnych łabędzi".

Płyta zaczyna się od czyich przyśpieszonych kroków po chodniku i strojącej się sekcji rytmicznej. Później jest nie mniej dziwnie, acz już bardziej konkretnie. Można by zaryzykować stwierdzenie, że twórczość zespołu to luźny art rock z improwizacjami. Zdarzają się zmiany tempa i nastroju, przez co miejscami robi się dość teatralnie ("Tym bardziej"). Ten band stać na wiele. Formuła muzyczna jest dosyć otwarta (instrumentalny "Bal w katedrze"), bo trudno takich instrumentalistów wstawić w wąskie ramy. Stąd też znaleźć można odmienne spojrzenie na reggae ("Moja Petite Madame") i "czad" w nieco folkowej konwencji ("Latem spotkałem Dolores").

Z tekstów kompozycji dowiadujemy się prostych, acz smutnych prawd - na przykład, że "życie jest banalne". Niekiedy jednak sposób przedstawienia problemu zasługuje na wyróżnienie. Oto w utworze "Śniadanie na działce" dochodzi do spotkania z garbatym karłem, który namawia do zmiany egzystencjalnej filozofii. Mamy również miłosne rozterki... Wokalista wspomina spotkania z jakimiś kobietami i pragnie wrócić do dawnych znajomości czy też jakiegoś wyimaginowanego ideału ("My baby, szukam cię"). Czasami tekst stanowi pretekst do zaangażowanej improwizacji na smutny temat ("Gdzieś tam, gdzie liście jedzą Harpie"). Kolenda raczej recytuje niż śpiewa. Przeważnie czyni to obolałym głosem z manierą jakby trochę od niechcenia.

Na koniec pozostaje mi tylko zawołać: "Hej Kolenda, Kolenda".


Krzyk
onet.pl
2001