Kolenda - Tango czarnych łabędzi



Debiutancka, ale jednocześnie dojrzała płyta. Zespół potrafił połączyć rockową tradycję, różne nowe gatunki i... nazwijmy to piosenkę ilustracyjną. Spis utworów sugeruje, że mamy do czynienia z czymś co można nazwać "muzycznym teatrem".

Trudno zaszufladkować muzykę Kolendy. Muzycy - choć przyznają, że jest to określenie trochę na wyrost - nazywają ją psychodelicznym rockiem. Jest w tym dużo prawdy. Słychać tu częste zmiany tempa, połamane rytmy i zakręcone solówki oraz różne "smaczki" charakterystyczne dla tej muzyki. Psychodelia jednak to punkt wyjścia, z którego zespół wyrusza w podróż po różnych rejonach rocka. Kawałek Miasta pełne przedmiotów oparty jest na neurotycznym pochodzie basowym, zdublowanym gitarą. Jest tu miejsce na lekko jazzujące unisono gitary i saksofonu. Miejscami dołożona jest jeszcze funkująca gitara rytmiczna i chórki... Uff! Robi się naprawdę gęsto. Jedynie ognista solówka gitarowa zagrana jest przy akompaniamencie wyłącznie sekcji rytmicznej. Trochę przypomina to ostrą jazdę Cream. Moja Petite Madame to mieszanka reggae, tanga i piosenki francuskiej... dramatyzm w głosie Pawła Kolendy przywołuje mi na myśl Edith Piaff. Lider Kolendy lubi tworzyć muzykę teatralną i to słychać wyraźnie w tym numerze. Kolejny przykład to Latem spotkałem Dolores, w którym ostre hard rockowe gitary, zmieszane są z rave'owymi bębnami i szalejącym na dęciakach Trzaską. W pewnym momencie tempo nagle spada i robi się... piosenka aktorska. My Baby, szukam Cię zawiera ciekawe motywy z folkloru rosyjskiego. Śniadanie na działce to najbardziej rytmiczny numer na płycie. Bez specjalnych udziwnień i zatrzymań - jeśli pominiemy codę, w której tempo wyraźnie spada. Bal w Katedrze to trochę ascetyczny kawałek instrumentalny, w którym akompaniament dla improwizującego na saksofonie Trzaski, tworzą jedynie bas i bębny. Od lekko hiphopowego grania na perkusji zaczyna się Gdzieś tam, gdzie liście jedzą harpie. Później dochodzi trochę banalny bas. Ale po chwili okazuje się, że jednak coś w tej banalności jest i całość idealnie współgra z nakładkami gitary i saksofonu. Łagodne unisona tych instrumentów tworzą tło dla nałożonych, szaleńczych improwizacji. Syf "pachnie" trochę starą dobrą Republiką. Najspokojniejszym utworem na płycie, i brzmieniowo chyba najbliższym XXI wieku, jest Tymbardziej. 108 cierpień to solówka Grzegorza Grzyba. Dla zwolenników bębnienia godne polecenia. Osobiście nie przepadam za takimi "utworami" na płytach studyjnych. Swoją muzyczną podróż Kolenda kończy utworem Integratio. To taki trochę mroczny trip-hopowy kawałek. Tak z grubsza wygląda zawartość Tanga czarnych łabędzi... z grubsza, albowiem bogactwo aranżacyjne i ilość różnych patetntów i zagrywek, zmusza w zasadzie do napisania na ten temat dłuższego eseju, a nie tych kilku zdań. Na koniec warto wspomnieć o niebanalnym, lekko zachrypniętym i pełnym ekspresji śpiewie Pawła Kolendy, który odgrywa niebagatelną rolę w tym kolendowaniu.


GRZEGORZ K. KLUSKA
Tylko Rock
08.2001